poniedziałek, 1 października 2012

Bohaterka Narodowego

Dziś obchodzę swoje 27 urodziny. I rzeczywiście mogę powiedzieć, że czuję się jak nowonarodzona,ponieważ to właśnie wczoraj przebiegłam swój pierwszy maraton. Drogę do niego pokrótce opisałam tutaj. Porwałam się w tym roku na szaleńczy czyn i sama zastanawiałam się, czy nie przesadziłam i czy nie warto było poczekać jeszcze przynajmniej rok, aby przygotować się do niego z lepszym fundamentem biegowym. Myślałam jednak z drugiej strony, że gdybym tego nie zrobiła, żałowałabym bardzo. A teraz to wiem. Nie wiem jeszcze, jak dokładnie będą wyglądać moje plany po-maratońskie. Czy odpuszczę sobie przyszły rok, koncetrując się na szlifowaniu połówek, czy może jednak skuszę się na jesienne pokonanie królewskiego dystansu gdzieś w Poznaniu bądź Wrocławiu? Nie wiem.

Dwa tygodnie przed maratonem był okresem, w którym musiałam szczególnie poświęcić się sprawom zawodowym. Miałam mało czasu, a jeśli już znalazło się parę wolnych godzin, to przeznaczałam je na lenistwo i połykanie kolejnych odcinków "Prawa Agaty". Na szczęście miałam za sobą już 2 bardzo długie wybiegania na 30 i 35 km, które dodawały mi pewności siebie, a po drodze do maratonu czekały na mnie dwie połówki w Bytomiu i Tychach, więc ostatecznie zawsze trzeba było zrobić przed niedzielą jakieś interwały, podbiegi czy chociażby spokojne rozbieganie. Dodatkowo zaczęłam chodzić na sobotnie spotkania Biegam Bo Lubię w Katowicach, więc miałam też rozruch i ćwiczenia siłowe na koncie. Nie było najlepiej, ale nie było też najgorzej, jeśli chodzi o przygotowanie Przedwielkimdniem.

A Wielkidzień zbliżał sie Wielkimikrokami. Jednak w ogóle o nim nie myślałam wciągu tych ostatni dwóch tygodni. W ogóle też nie stresowałam się jakoś szczególnie tym faktem. Na fejsie, w związku z tym, że mam polajkowanych dużo serwisów biegowych, ciągle widziałam posty, z których bił ogólny niepokój co do tego startu. W pewnej chwili zaczęłam sie zastanawiać, czy wszystko ze mną OK. Trochę marudziłam, że mało trenowałam, ale tak na serio byłam zdania, że skoro zrobiłam 35 km, to te 7 km w najgorszym razie przejdę.

Poranek w dniu startu był bardzo zimny, pod stadionem zaczęli już o 7.30 gromadzić się biegacze z obstawą. Niestety okazało się, że na stadion można wejść tylko na podstawie numeru startowego i właściwie tylko w celu zlożenia rzeczy do depozytu. Miałam nadzieję na to, że przycupniemy sobie na godzinę w jakimś w miarę ciepłym miejscu, napijemy się gorącej herbaty i na spokojnie przygotujemy się do biegu. Niestety, w pobliżu ani jednej budki z gorącymi napojami. Trochę wkurzeni, wałęsaliśmy się to tu, to tam, czekając na godzinę zero. W międzyczasie zaczynało się robić coraz cieplej i pogoda stawała się coraz bardziej idealna. Chłodno, słonecznie i przejrzyście, wysokie ciśnienie. Lepiej być nie mogło.

Planowałam ustawić się za pacemakerem z czasem 4.30, ale mój kompan powiedział, że nie ma mowy i idziemy na 4:00. Zatem na drodze ugody ustawiliśmy się w strefie 4:15. Najpierw odbył się strzał honorowy, kilka minut przed 9.00, a potem nagle i niespodziewanie tłum ruszył. Długo, długo szliśmy wolnym krokiem w kierunku startu, aby dopiero po upływie niecałych 10-ciu minut w końcu ruszyć truchtem, który powoli przeradzał się w bieg 6 min/km. Wyprzedziliśmy parunastu biegaczy, aby ustawić się jak najbliżej balonika 4:15. Kompan po czasie depnął sobie mocniej i zniknął mi z oczu, a ja grzecznie trzymałam tempo, kontemplując piękną Warszawę.

Tempo na 4h:15 min trzymałam do 25 kilometra. Były momenty, w których wyprzedzałam balonik rwąc się do przodu, ale szybko mówiłam sobie, żeby się uspokoić i oszczędzać siły. Nawadniałam się małymi porcjami, na przemian, wody i powerade'a na każdym punkcie odżywczym. Około 10 kilometra poczułam nagły spadek cukru, który na szczęście szybko mogłam zaspokoić bananem. W pewnej chwili wyprzedziłam jednak moich pacemakerów i trzymałam się długi czas tuż przed nimi.

Schody zaczęły się na wysokości 25 km. Wbiegliśmy do parku, w wąską brukowaną ściekżę, która długo wiodła w górę. Siły zaczęły ze mnie opadać i wreszcie balonik 4:15 połknął mnie, przeżuł i wypluł, zostawiając daleko w tyle. Modliłam się, aby jak najszybciej pojawił się jakiś punkt odżywczy. Woda była wchłaniana przez organizm w zabójczym tempie i mimo, że regularnie dostarczałam ją organizmowi, ciągle czułam w ustach suchość. W końcu pojawiły sie na horyzoncie upragnione białe kubeczki porozwalane na ziemi, co oznaczało, że zaraz się napiję. To było moje pierwsze przejście w marsz. Napiłam się spokojnie wody, pokonałam pieszo lekkie wzniesienie i zakręt, i z oznakami pierwszego bólu nóg, zaczęłam z powrotem truchtać.

Te 10 kilometrów, pomiędzy 25-tym a 35-ym km, były najgorszymi z całego biegu. Dopadła mnie ściana psychiczna, zaczęłam wątpić w sensowność tego wyczynu i nawet raz pomyślałam, co by było, gdybym powiedziała "pierd***, dalej nie biegnę". Ale biegłam dalej, raz maszerując, raz truchtając i pilnując jedynie tego, żeby mnie nie wyprzedził balonik 4:30.

Z każdym kilometrem było coraz gorzej. Myślałam, jak to jest możliwe biec dalej. Przy życiu trzymała mnie tylko myśl, że już 2 razy zrobiłam 30 i 35 km i że jestem w stanie biec dalej. Odliczałam najpierw do 30-ego kilometra, potem do 35-ego. Zaczęłam dzielić dystans na odcinki. Pochłaniałam banany i małe ilości powerade'a. Pilnowałam wody. W pewnej chwili pojawiły mi sie już łzy bólu w oczach. Klnęłam. No i więcej nie pamiętam.

Po 35 kilometrze już zaczynało robić się lepiej. W końcu zostało tylko 7 z haczykiem. Dam radę. To mało. Co to jest. Z domu ode mnie na Żabie Doły i z powrotem. Gdy pojawiła sie flaga z numerem 38 powiedziałam sobie, dosyć opierdalania się i użalania sie nad sobą. Wyprostowałam sylwetkę, uniosłam głowę i postarałam się, aby krok był bardziej sprężysty. Poszło! Przyspieszyłam kroku. Zaczęłam wyprzedzać biegaczy. Powiedziałam sobie: tylko do 40 km, potem juz poleci samo. Pojawiło się szybko 39, a potem 40. Ostatnia prosta na most. W tle zobaczyłam Stadion Narodowy i nagle gwałtownie się wzruszyłam. Oddech naraz stał się krótki i zaczęłam rzęzić. Nie mogłam nabrać powietrza. Wystraszyłam się nie na żarty, krtań mi się zwężyła, nie mogłam normalnie nabrać powietrza w płuca. Zimny potem oblał mi czoło, sprężyłam się, wzięłam kilka silnych wdechów i - przetkało się. Pierwszy raz w życiu przytrafiło mi się coś takiego. No ale też pierwszy raz w życiu kończyłam biec 40-sty kilometr.

Wbiegłam na most i minęłam flagę z 41 km. Teraz już musi sie udać. Zobaczyłam, że droga zakręca ślimakiem w dół i wiedzie pod mostem wprost na stadion. Z górki. Dziękuję za tę cholernę górkę. Nogi same poniosły. Zaczęłam zbliżać się do stadionu. Wbiegłam przez dmuchaną bramę a potem juz do tunelu. Pojawiłam się na stadionie. Ostatni zakręt do mety, a mnie znowu zwęża się krtań, oddech staje się krótki i urywany. Tym razem nie ze wruszenia, bo starałam się, już po tamtym incydencie, nie pozwolić sobie na mazanie się. Ale rzęziłam.

I tak rzęrząc minęłam metę. Potem dostałam medal. A potem znalazłam się, dygocząc z zimna, w kazamatach stadionu. Dali mi wodę, folię, a ja rycząc,usiłowałam znaleźć jakąś drogę do wyjścia. Nie umiałam iść. Szłam jak Quasimodo. Nie umiałam odwiązać sznurówki, żeby ściągnąć ten pieprzony czip. Telefon się rozładował, nie mogłam zadzwonić do Bartka, żeby dowiedzieć się, gdzie jest. To wszystko, ta samotność na końcu, to rzucenie maratończyków w jakieś ciemne zimne lochy, to było straszne.Potem długo, długo musiałam odtajać po tym szoku.

Na szczęście potem już było coraz lepiej. Do mózgu zaczęły dochodzić informacje: zrobiłaś to, przebiegłaś maraton. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku fakt ten rozgrywać się będzie jeszcze przez jakiś czas na jakimś poziomie podświadomości, dokonując nieodwracalnych zmian. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Aha. Najważniejsze :) Czas netto 04:26:40

3 komentarze:

  1. parafrazując słowa piosenki /luxtorpedy/ Biegniemy nie giniemy, to też a propos MARATOŃCZYKÓW ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, wiem coś na temat wypatrywania tych białych kubeczków na asfalcie... Ale najważniejsze, że się udało. Jesteś Maratonką! A blog tylko pomoże Ci realizować plany i biegać szybciej, więcej, dalej ;) 3mam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za odwiedziny i kciuki :)

    OdpowiedzUsuń