poniedziałek, 15 października 2012

Syne(ne)rgia. O bieganiu na codzień. Pierwszy wywiad – rozmowa z Andrzejem Kaszubskim.

Przygotowując się na Maraton Warszawski, zastanawiałam się, czy biec ze swoją muzyką w słuchawkach, czy raczej dać ponieść się otaczającej atmosferze biegu, rozmowom biegaczy, nawoływaniom kibiców, muzyce, którą mieli serwować maratończykom różni artyści na żywo oraz po prostu rytmowi na przemian odbijających się o asfalt butów. Dylemat został rozwiązany w sposób szybki i klarowny: bateria mojej komórki musi być ładowana co najmniej raz na dobę, więc przy włączonym gps-ie, który ma działać przez 42,195 km po prostu nie ma ona najmniejszych szans.

I dobrze. Mogłam bowiem jeszcze bardziej wtopić się w maratoński gwar. Podsłuchiwałam oczywiście różne rozmowy. Bo gdzie, jak nie tu, podczas tak dużego biegu, gdzie biegną zapaleńcy ze wszystkich zakątków Polski i nie tylko, można dowiedzieć się tylu ciekawych rzeczy na temat życia i biegania?

Jedna z takich rozmów pozostała mi w pamięci do dziś. Pewien facet, około trzydziestki, zauważył, że jemu nie imponują Ci, którzy biegną tam daleko na przedzie i którzy dziś staną na podium lub będą chociażby w pierwszej dziesiątce. Jemu imponują właśnie Ci ludzie, którzy biegną na 4:30, bo to są zwykli ludzie, dla których bieganie jest pasją, ale przede wszystkim hobby, które muszą pogodzić z obowiązkami codzienności: pracą, rodziną i innymi zajęciami.

Pomyślałam sobie, kurcze, gość ma rację! Doskonale wiem, jak mi się czasami nie chce po prostu pójść pobiegać, gdy przychodzę wykończona w środku tygodnia z pracy. Kiedy mam ochotę wyłączyć komórkę, zalegnąć z dobrym obiadem na sofie i włączyć ulubiony serial. Tyle rzeczy wtedy kusi, aby złamać swój plan. Czasem wygrywam, czasem przegrywam. Życie.

Biegacz amator musi być dobrym strategiem. Musi ułożyć sobie plan doskonały, gdzie bieganie i praca, bieganie i dom, bieganie i rodzina będą się uzupełniać w sposób, napędzający pozytywnie życie. Bo ile też razy właśnie ten wysiłek, wysiłek ubrania się i wyjścia na dwór, przemierzenia pierwszych paru kilometrów, daje nam siłę do zmagania się z codziennością?

Z ramienia agencji reklamowej, w której jestem zatrudniona, mam przyjemność współpracować z jednym z chyba najwięcej pracujących ludzi na Śląsku. Ten człowiek wysyła mi mejle czasem o 2-ej w nocy. Łapię się wtedy za głowę i pytam, jak on jest w stanie tak wydajnie i efektownie funkcjonować, będąc 24h na pełnych obrotach, śpiąc czasem tylko parę godzin dziennie i jeszcze do tego tak dużo... biegając.

Andrzej Kaszubski jest bohaterem dzisiejszego posta. Pracuję z nim od roku i wiem, że czasem nie jest łatwo, bo jest bardzo wymagający :) Dzielę z nim także pasję biegania i właściwie to razem zaczynaliśmy tak na poważnie i to razem pojechaliśmy na nasz pierwszy Maraton do Warszawy.

Pracując ostatnio nad firmowym newsletterem, wklejałam do InDesigna wywiad z Andrzejem, w którym opowiada o swoim codziennym bieganiu, o tym jak zaczynał i co jest dla niego w bieganiu ważne. Pozwalam sobie na swoisty, internetowy przedruk, za pozwoleniem oczywiście autora i bohatera wywiadu. Zapraszam do lektury i tym samym ogłaszam otwarcie cyklu „Wywiady z biegaczami”, w którym co miesiąc postaram się zaprezentować Wam sylwetkę osoby, która na co dzień doświadcza tego, czym jest samotność długodystansowca. I na trasie, i w życiu. Enjoy.


AP. O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu - tytuł ksiązki Haruki Murakamiego, jednego z najbardziej znanych japońskich pisarzy, a jednocześnie zapalonego biegacza, maratończyka i ultramaratończyka posłuży nam jako idealne wprowadzenie do naszej rozmowy o twojej pasji do biegania.

AK. No tak, lektura tej ksiązki była obowiązkową pozycją na początku mojego biegania. Polecam ją zresztą każdemu. Napisana bardzo prostym językiem historia samego autora, który w kilkunastu esejach przedstawia swoją pasję do biegania, to jak wpłynęła ona na jego życie, przemyślenia w trakcie biegów i żmudnych treningów. To książka, którą przeczytałem od deski do deski i sporo z tej lektury wyniosłem.

AP. Wróćmy jednak do kwestii samego biegania. Skąd u Ciebie wzięła się ta pasja?

AK. Właściwie to banalnie proste. Nie ma tutaj jakieś głębszej historii. Od zawsze interesowałem się sportem, przez lata grałem w piłkę, na poziomie niższych lig, po czym po urodzeniu się mojej córki, ponad pięć lat temu, w sposób zrozumiały musiałem skończyć z treningami i poświęcić swój czas nowemu członkowi rodziny. Minęło kilka lat i okazało się, że ciężko jest wrócić, zwłaszcza, że nie mam 20 lat i już przed zaprzestaniem treningów byłem jednym ze starszych roczników w drużynie. Kiedy ktoś mnie pytał o kwestie aktywności sportowej, mimo zaprzestania gry, odpowiadałem, że dalej gram, w zasadzie mam tylko przerwę. Tak naprawdę okazało się jednak, że oprócz sporadycznego basenu, siatkówki czy siłowni, w zasadzie przestałem się ruszać. W dzień moich 32 urodzin, pod koniec stycznia tego roku postanowiłem, że zacznę biegać.

AP. Postanowiłeś i…?

AK. I kolejnego dnia, w zimowy wieczór wyszedłem przebiec mój pierwszy dystans. Pokonałem jakieś 3 km i zupełnie wyczerpany, ale i usatysfakcjonowany wróciłem do domu. Na drugi dzień znowu pobiegłem i tak się to zaczęło.

AP. Czyli okazuje się, że biegasz dopiero kilka miesięcy.

AK. Dokładnie od początku lutego tego roku. Nigdy wcześniej nie biegałem, mało tego, wydawało mi się to nudne. Preferowałem gry zespołowe, o czym wspomniałem. Mają one jednak to do siebie, że potrzebny jest…zespół, a z tym już był problem.

AP. Czyli stąd pomysł na bieganie?

AK. Właściwie tak. By biegać nie jest mi potrzebny nikt inny. Jestem niezależny sportowo. O moim bieganiu zadecydowało jeszcze kilka innych czynników. Przede wszystkim biega współpracujący ze mną grafik, Ania Gołąb, która współtworzy de facto Dział Marketingu. To było na początku bardzo motywujące, zresztą jest do tej pory. Dodatkowo jeszcze w dniu tych urodzin wyznaczyłem sobie cel do zrealizowania, tj. przebiec Silesia Półmaraton, dystans nieco ponad 21 km. Start wyznaczony był na 03.05.2012 nie miałem więc wiele czasu. To był mój osobisty, sportowy cel na ten rok, założony sobie pod koniec stycznia. Ostatnim „wspomagaczem” była i jest w dalszym ciągu bardzo dobra koniunktura na bieganie. Stało się to dość modne, co również napędza amatorów biegania, choćby ze względu na ilość organizowanych startów.

AP. Rozmawiamy jednak kilka dni po Twoim starcie w Maratonie Warszawskim,to chyba nie było w Twoim planie?

AK. No tak- plany się nieco zmieniły. W kwietniu wystartowałem w swoim pierwszym biegu na 15 km, a w maju ukończyłem wspomniany półmaraton. Poszło lepiej, niż się spodziewałem, więc i poprzeczka poszła w górę. 30.09.2012 ukończyłem swój pierwszy w życiu pełen maraton, przebiegając koronny dystans 42 km i 195 metrów w czasie 4h i 18 min. Najważniejsze dla mnie było jednak same ukończenie tego biegu.

AP. Start w maratonie dla większości osób wydaje się czymś niepojętym. Jak wrażenia po biegu i w czasie jego trwania?

AK. No właśnie już po, mam bardzo mieszane uczucia (śmiech). Oczywiście jestem z siebie dumny, zrobiłem coś, o czym nawet nie marzyłem kilka miesięcy wcześniej. Było to dla mnie tak samo odrealnione,jak pewnie dla większości osób. Pokonując kolejne kilometry podczas codziennych treningów, wieczorami czytałem również m.in. portale poświęcone bieganiu, wspomnienia i blogi osób, które ten dystans już ukończyły. Oglądałem kilka dokumentów. Wiele osób opisywało swoje przeżycia, wspominało trud pokonania ostatnich 5-10 km. Ich zwątpienie itd. U mnie ten maraton przeszedł bez historii. Nie miałem żadnych tego typu przeżyć. Może to dziwnie zabrzmi, ale trochę mnie ten maraton zawiódł (śmiech).

AP. Jak wyglądają treningi przyszłego maratończyka?

AK. W moim przypadku trening ograniczył się w zasadzie to tzw. wybiegania, czyli po prostu zaczynałem biec, pokonując kolejne kilometry. Istnieje kilka planów treningowych, ale nie realizowałem ich. Dopiero teraz mam ochotę faktycznie zrealizować plan zawierający w sobie elementy budujące wytrzymałość, siłę, szybkość, dynamikę. Myślę tutaj o tzw. interwałach, podbiegach, a przede wszystkim bieganiu, wsłuchując się w prace i możliwości własnego serca,do czego niezbędnym jest pulsometr. Do tej pory, jak wspomniałem, w moim debiutanckim sezonie, nie biegłem z pulsometrem i nie realizowałem konkretnego planu.

AP. Brzmi to już poważnie: interwały, pulsometr, mierzenie pracy serca.

AK. No tak, przy biegach długodystansowych, ale przecież nie tylko, takie wsłuchanie się we własny organizm jest bardzo ważne. Na ten moment jednak nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. W Internecie lub książkach temu poświęconych jest mnóstwo cennych uwag na ten temat.

AP. Czym różni się trening od startu? Biegnie się inaczej?

AK. Zdecydowanie tak! Bardzo dobrym przykładem jest start w Maratonie Warszawskim. Nie chcę, by zabrzmiało to nazbyt patetycznie, ale tam czuło się, a przynajmniej ja to czułem, że jest się częścią czegoś naprawdę wielkiego. W Maratonie wzięło udział prawie 8 000 zawodników, na całej długości trasy byli ludzie, którzy kibicowali, wpierali swoich znajomych, ale nie tylko. Ja też, podobnie pewnie jak inni czułem to wsparcie. Małe dzieci, dla których przybicie ci piątki jest fajną sprawą, okrzyki typu „Jeszcze tylko 9-8-4 km do mety”, „ Jesteście mistrzami, dacie radę!” To naprawdę dużo daje. I sama meta na Stadionie Narodowym, na który wbiegasz i jesteś tam sportowcem przez duże S. Ci ludzie przyszli dla Ciebie. To niezwykłe uczucie. Sama rywalizacja również dodaje pozytywnej energii. Ja nie jestem w stanie rywalizować z najlepszymi biegaczami, ale zawsze obok biegnie ktoś, od kogo chcesz być o te dwa kroki lepszy. Przede wszystkim jednak, na poziomie takim amatorskim jak mój, rywalizujesz z samym sobą. Chcesz sobie udowodnić że dasz radę. Dość powiedzieć, że nigdy wcześniej nie przebiegłem takiego dystansu. Udało mi się kiedyś przebiec 35 km. To niby tylko dodatkowe 7, ale po przebiegnięciu tak sporego dystansu, każdy kolejny krok był dużym wyzwaniem. W trakcie startu jest troszkę inaczej, łatwiej. Adrenalina i doping robią swoje. Podobnie jest podczas innych startów.

AP. Twój pierwszy sezon powoli się kończy. Jak go podsumujesz i co dalej?

AK. Faktycznie- powoli już zbliża się koniec. Jeśli chodzi o podsumowanie to cóż, poszło mi lepiej, niż myślałem. Ukończyłem kilka półmaratonów, kilka krótszych biegów. Przebiegłem łącznie z treningami (na podstawie wskazań jednego z popularnych programów do wyliczania prędkości i odległości ) ponad 1500 km, w czasie 8 dni i 7 godzin, spalając 119765 kcal. No i przede wszystkim ukończyłem wspomniany 34. Maraton Warszawski. Chciałbym jesienią i zimą nadal biegać, a w przyszłym sezonie przebiec 2-3 maratony i wziąć udział w jakimś biegu górskim. Imponują mi osoby, które np. przebiegają dystans 100 km w górach. To ultramaratony, w których dystans pokonujesz w czasie np. 17 godzin. Do tego nie biegniesz po łaskiej powierzchni. To prawdziwe wyzwanie, nie ujmując niż maratonowi. Po cichu liczę, że uda mi się wystartować w jednym z takich biegów na krótszym dystansie, np. 33 km. Zobaczymy jednak co z tego będzie. Jedno wiem na pewno. Bieganie pozytywnie wciąga i daje mnóstwo satysfakcji.

AP. Jakieś rady dla tych, którzy dopiero zaczynają?

AK. Ja sam dopiero zaczynam. Dopiero raczkuję. Ale tak poważnie, to jeśli już miałbym coś komuś radzić to przede wszystkim: Jeśli chcesz zacząć biegać, nie planuj, że zaczniesz od nowego roku, od kolejnego miesiąca. Zacznij teraz, już. I najważniejsze. Nie rób ani jednego kroku więcej, niż masz ochotę zrobić. To ma być przyjemność, nie katorga. To zresztą chyba też pochodzi z Murakamiego, chociaż On ujął to w bardziej poetycki sposób. To jednak bardzo ważne. Stawiaj sobie ambitne cele, ale dostosowane do swoich możliwości.


Jako że miejsca w komentarzu jest ile jest, zamieszczam tutaj komentarz mojego kolegi Jarka, który został przez niego umieszczony na fejsie pod linkiem do bloga. Komentarz ten jest zarazem polemiką z teorią, która chcąc nie chcąc zagnieździła się gdzieś w moim tekście jako że zawodowcy są mniej godni podziwu niż amatorzy.

Jarek jest osobą, która bardzo mi pomaga w kwestiach merytorycznych jeśli chodzi o bieganie. Zawsze bardzo obszernie i wyczerpująco stara się odpowiedzieć na moje durne pytania, za co jestem mu bardzo wdzięczna :) Przy okazji jest świetnym biegaczem, osiągajacym wspaniałe czasy i wiecznie z siebie niezadowolonym, że mógł więcej :) Do Jarka mam nadzieję wrócę wkrótce przy okazji cyklu "Wywiady z Biegaczami" (o ile się zgodzi :)

Zatem mimo że, jak pisze "ośmiela się ze mną stanowczo nie zgodzić", zamieszczam ten komentarz jako interesujący i ważny w ew. dyskusji.


Jarek Kożdoń: A ja ośmielę się stanowczo nie zgodzić. stwierdzić, że amatorzy, którzy "biegają ot sobie" są bardziej godni podziwu od tych w pierwszej 10tce może tylko osoba niezbyt zdająca sobie sprawę z tego czym jest życie "tych daleko z przodu". żyjemy w Polsce jakby trochę przeświadczeniem, nie wiem skąd wziętym, że sportowcy mają żywot usłany różami - jak piłkarze... niewiele trenują, niewiele pokazują, dostają za to kupę forsy, a całe ich życie kręci się wokół imprez i zmiany samochodu na droższy... dla zachowania przejrzystości przekazu skupię się na biegaczach krajowych - co nie znaczy, że inni mają łatwo, lekko i przyjemnie, po prostu nie wszystkie argumenty pasują.

życie lekkoatlety nie jest jest łatwe. treningi długodystansowców to katorga, potworna katorga, której nawet nie wyobraża sobie wielu biegaczy... rygor życia codziennego jest straszny. zawód, praca? proszę bardzo - poszukać wywiadów z 2ką naszych najlepszych biegaczy długodystansowych - Heniu Szost rok temu z hakiem nawiązał współpracę z trenerem, który mógłby mu pomóc dojść do poziomu olimpijskiego (który w naszym kraju nie oznacza tego samego co w Anglii, Hiszpanii, Rosji, Ukrainie... Polska była krajem o NAJBARDZIEJ RESTRYKCYJNYM minimum olimpijskim w Europie jeśli o maraton chodzi). był tutaj jeden problem - Henryk nie miał jak zapłacić trenerowi, jedyne co mógł zaoferować to procent od wygranych. Teraz jego sytuacja poprawiła się znacznie, ale tylko dzięki fantastycznym wynikom.

Katarzyna Jarzyńska - nasza olimpijka mieszka w klitce w Poznaniu, bo trudno to nazwać mieszkaniem... każdy grosz, który ma nadmiarowy ładuje w treningi. bieganie jest tanie, więc co to za wydatki? żeby trenować ciężej trzeba zadbać o regenerację. odżywki, odżywianie się, regeneracja dodatkowa w postaci saun, krioterapii, masaży... wspomaganie treningu na obozach, wyjazdy zimą, kiedy trening u nas jest ciężki do realizacji. to nie są grosze. to na prawdę pokaźne kwoty, które biegacze inwestują w siebie zanim jeszcze pojawi się (bądź nie) jakikolwiek sponsor. niektórzy mają trochę szczęścia i rychło w czas zostaną wojskowymi, ale żołd ich nie jest pokaźny, czasem mieszkają w gminie, w której uda się dostać jakieś drobne ze stypendium sportowego. nagrody w biegach to drobniaki - tylko kilka rodzimych maratonów oferuje nagrody warte uwagi - ale konkurencja o nie jest spora... przyjeżdża "3cia liga kenii" i "2ga liga ze wschodu". (szybsi biegają na zachodzie, gdzie 4-6 miejsca to większe nagrody niż u nas za podium!)

i tu uwaga, uwaga... zawód, praca? ponowię pytanie... znaczna większość naszej rodzimej czołówki pracuje. musi. patrząc na pierwszą 10tkę maratonu warszawskiego - selekcjonując tylko Polaków to wydaje mi się, że jedynie 2 pierwszych utrzymuje się z biegania (co nie jest równoznaczne z tym, że tylko jedzą i biegają... mają sporo innych obowiązków około-biegowych, wobec sponsorów itp)

trzeba nadmienić, że te inwestycje obarczone są wielkim ryzykiem. kontuzja, choroba, brak wyników, albo po prostu bycie jednak słabszym niż miało się nadzieję, że się będzie... ląduje potem taki / taka w wieku 30 - 30parę lat, z reguły studia ukończone, ale mocnego doświadczenia zawodowego brak... a jaka jest sytuacja na rynku pracy wszyscy wiemy - generalnie nie jest wesoło. łączenie pracy i biegania i rodziny to wyzwanie? oczywiście! nie będę tego negował i zupełnie nie jest to moim celem. ale jak łączyć bieganie na najwyższym poziomie z rodziną? i jeszcze z zarabianiem pieniędzy? jak tłumaczyć dziecku, że trzeba wyjechać w grudniu na 3 tyg, wróci się na dzień przed gwiazdką. przecież ledwo się wróciło z obozu przed sezonem jesiennym, potem wyjazdy na starty były, które skończył się całkiem niedawno. Oczywiście w lutym kolejny obóz. Tak - zgadzam się, taki los sobie sportowcy wybierają. sami. nikt tego im nie narzuca. ale właśnie za tę odwagę, że są gotowi poświęcić tyle, zaryzykować, spróbować... bo może się uda - za to należy się im niesamowite uznanie. i czy im się zawsze chce? nie. trenować im jest potwornie ciężko, często nie ma zmiłuj, że boli, przeziębienie? ok, skróć poranną sesję o 3km... nogi odpadają? pod koniec maratonu przecież bolą bardziej, więc o co chodzi? pada deszcz? upał? nie chce się? jak to przeszkadza to lepiej podaruj sobie profesjonalne bieganie... "w tamtym" świecie są te same przeszkody, te same wymówki głowa podkłada, ale nie mają te wymówki z reguły zastosowania...

sam pracuję ostatnio po kilkanaście nawet godzin dziennie. trenuję na poziomie zaawansowanym. owszem zazdroszczę elicie - ale nie tego, że mają się łatwiej ode mnie. pod względem biegowym mają się lepiej, ale ich życie nie jest łatwe, w najmniejszym stopniu nie jest łatwe. a ja w chory sposób zazdroszczę im tej katorgi, możliwości i talentu, których mi brakuje. a zarazem cieszę się, że nie będę musiał utrzymywać swojego syna z biegania, cieszę się, że jedyną presję na moim bieganiu wywierają moje chore umysł i ambicja, a nie potrzeba zarobkowa...

ufff... się rozpisałem... goddamit... ale czasem trzeba uzmysłowić sobie jak ciężkie jest życie biegaczy z czołówki aż się lżej biega samemu potem jak się pomyśli że to rzeczywiście tylko zabawa w naszym amatorskim wykonaniu

co do samego wywiadu - ciekawa, fajna sprawa. miło się czyta (tak jak zawsze z zaciekawieniem czytam wywiady na ostatnich stronach "Biegania" )

1 komentarz:

  1. Fajny, bardzo motywujący wywiad :)
    I świetny pomysł z cyklem "Wywiady z biegaczami" - na pewno będę śledzić!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń